Boisz się odbicia w lustrze, wczuwasz się w kogoś. [Zwrotka 3: Śliwa] Majk jest moją bronią, jestem wybornym strzelcem. Zabijam wersem, gonią za szczęściem. Wszyscy chcą mieć więcej Żyjesz tylko raz to najnowsza książka z serii Oczami Mężczyzny. 50 zupełnie nowych lekcji. Będą one drogowskazem, który wskaże Ci właściwą drogę i latarnią, która rozświetli mrok. Pomogą Ci nawet wtedy, gdy przechodzisz przez najgorszy okres w swoim życiu. Rafał Wicijowski pisze o wszystkim – o miłości, związkach Czy żyjesz tak, jak chcesz żyć? A może żyjesz wbrew sobie? Może to inni ludzie mówią Ci jak masz żyć i co masz czuć? Wiesz do czego to prowadzi?Lęk przed odr 2,216 Likes, 22 Comments - Julia ⭐️ Kruzer (@julia.kruzer) on Instagram: “Albo żyjesz albo się boisz 🎈 Miłego dnia 🖤 _____ #milegodnia #dziendobry…” 547 likes, 13 comments - dawidwozniakowski on October 5, 2020: "Albo żyjesz albo się boisz. ☠️ . . Fot. @ferphotoo . . Ps. W tle ulica" Nikt jednak nie daje wiary im słowom. Do czasu. Gustaw Kolasa, student prawa i praktykant Kroona, przeglądając zdjęcia z oględzin Zatorskiej, zauważa na przedramieniu zmarłej znajomy tatuaż ze słowami „krzycz, jeśli żyjesz”. Wtedy opowiada swojemu przełożonemu historię poprzednich wakacji. Nocny Gdańsk, który nigdy nie zasypia. c664. Gdy wspieram kobiety w odważnym podejmowaniu wyzwań, stosuję metaforę "Take your fear to the End Game" (Zaproś swój lęk na ostateczną walkę), którą usłyszałam od mentorki Tary Mohr. Chodzi w nim o to, by wyobrazić sobie najgorszy scenariusz, jaki może się wydarzyć, jeżeli zrobimy to coś, co jest dla nas bardzo ważne, czego potrzebujemy, ale też czego bardzo się boimy – tłumaczy Marta Iwanowska-Polkowska, autorka książki "#Nażyćsię". Poniżej publikujemy fragment tego poradnika. "#Nażyć się" to książka o potrzebnym nam egoizmie, mówieniu swoim głosem, a także komunikowaniu własnych potrzeb Autorka dzieli się wiedzą, teoriami, ale przede wszystkim swoim doświadczeniem pracy z kobietami Jak na prawdziwą coachycę przystało - zadaje mocne, zmieniające perspektywę, trafiające w sedno pytania, które zachęcają do szukania swoich odpowiedzi w bezpiecznej i akceptującej atmosferze – Jak brzmiałoby twoje drugie imię, gdyby wieczne zmęczenie przestało nim być? Co by było możliwe, gdybyś pokochała siebie bezwarunkowo? Na co mam wpływ? – pyta autorka. Rzecz w tym, by konkretnie to nazwać. Dlaczego teraz o tym piszę? Ponieważ wiele osób, wiele kobiet boi się nażywać. Ten strach, a raczej lęk (bo boimy się tego, co może się wydarzyć tylko hipotetycznie, a nie jest jeszcze realnym zagrożeniem), blokuje, a czasem zamraża nas przed podjęciem działania. Czego się boimy, czego się lękamy? Znów lista może być długa i choć nie chcę się powtarzać, napiszę: boimy się tego, że nie wiemy, jak zacząć, a przecież żyjemy pod presją konieczności perfekcyjnego przygotowania się. Boimy się tego, że będziemy musiały próbować wiele razy, bez gwarancji efektu. Boimy się, że nie znajdziemy swojego #nażyćsię od razu. Może po drodze się rozczarujemy. Albo rozczarujemy innych. Boimy się tego, jak będzie wyglądać nasze życie, gdy zaczniemy się nażywać, a nie tylko przeżywać swoje życie, jak przeżywa się obóz przetrwania. Co będziemy czuć? Jak to będzie czuć radość, błogość, spełnienie? Czy wypada? A czego ty się boisz? Co najgorszego może się wydarzyć, jeżeli zrobisz jeden, drugi, potem trzeci, a potem sześćset osiemdziesiąty piąty odważny krok ku #nażyćsię? Napisz to. Nazwij. Zwizualizuj to. Zapisz to, co przyjdzie ci do głowy. A potem odpowiedz sobie na następujące pytania: 1. Jakie fakty potwierdzają twoje obawy? 2. Oceń na skali od 0 do 10 na ile prawdopodobne jest to, że ten scenariusz się ziści. Jakie jest ryzyko, że zdarzy się najgorsze? (Mam takie podejrzenie, że to prawdopodobieństwo wcale nie musi być wysokie). 3. A co możesz zrobić, by temu zapobiec? Co możesz zrobić, by do tego nie doszło? Jaki na to masz wpływ? Jak możesz z tego wpływu skorzystać? Jak wziąć za niego odpowiedzialność? A co, jeżeli tego wpływu nie masz? A kto ma? 4. Opisz, co możesz zrobić, jeżeli jednak ten najgorszy scenariusz się ziści. Co możesz zrobić, by stanąć na nogi? Jak możesz otrząsnąć się z upadku, wyjść z „porażki”? Kto może przyjść ci wtedy z pomocą? 5. Co by w tej sytuacji zrobiła twoja Mentorka Wewnętrzna? Jaką by dała ci radę, wskazówkę? 6. Jak spojrzysz na ten najgorszy scenariusz z perspektywy czasu – tak jakby minęło 10, 20 albo 30 lat? Co wtedy o nim pomyślisz? Co wtedy pomyślisz o swoim lęku? 7. Co teraz czujesz? Jak powyższa analiza wpływa na ciebie? A co teraz zrobisz? Co planujesz czy możesz zrobić w tej sytuacji? 8. Jakie masz wnioski? Do jakich działań cię zapraszają? Gdy sama zaprowadzam swój strach do End Game, zadaję sobie czasem jeszcze kilka pytań wspierających, które przynoszą mi ulgę, rozpuszczają mój lęk: Co o tej sytuacji może myśleć ktoś mniej ode mnie w nią uwikłany? Jak ta sytuacja wygląda z innej perspektywy? Jak poradziłam sobie w podobnej sytuacji już kiedyś, w przeszłości? Co mi wtedy pomogło? Na jakie swoje umiejętności mogłam wtedy liczyć? Co bym powiedziała bliskiej osobie w podobnej sytuacji? A co powiedziałaby mi bliska osoba teraz, widząc mój niepokój? Przeszłaś przez te pytania? Zadałaś je sobie? Jeżeli dzięki nim zmniejszył się twój lęk przed nażywaniem się, a perspektywa nażywania się zaczęła wydawać ci się coraz bardziej kusząca, to teraz zderz się z odpowiedziami na jeszcze jedną porcję pytań: A co się stanie, jeżeli się NIE nażyjesz? Co się stanie, jeżeli NIE weźmiesz odpowiedzialności za siebie i swoje emocje, za siebie i swoje potrzeby? Jak wtedy będzie wyglądać twoje życie? Co najgorszego wtedy się wydarzy? Co się stanie, jeżeli pod kolejnymi warstwami obowiązków, zadań i oczekiwań zastaniesz pustkę, tęsknotę i do niej przywykniesz? Co się stanie, jeżeli utkniesz w swojej klatce do końca życia? Mam obawę, że to będzie prawdziwy End Game. Najgorszy, ostateczny scenariusz. Zgoda na rezygnację z siebie, na odpuszczenie nażywania się. Żyłaś. Żyjesz. Uważnij życie Zaczynając pisać tę książkę, bałam się wielu rzeczy. Ale najbardziej, że wpędzę w poczucie winy kobiety, które czują, że się nie nażywały. Dlatego sama zadałam sobie pytanie o to, co robiłam, zanim zapragnęłam #nażyćsię. Co było wtedy? Uświadomiłam sobie, że wtedy też żyłam. Może bardziej dla innych niż dla siebie. Ale chyba nie było wtedy innej drogi. To była najlepsza decyzja, jaką wtedy mogłam podjąć. Bo co miałam zrobić, gdy chorowała Mama? A co miałam zrobić, gdy córka przyjaciółki mojej Mamy zadzwoniła do mnie i powiedziała: "Mama umiera, błagam, bądź przy mnie"? Żyłam, reagowałam, byłam w tej historii. A co miałam zrobić, gdy po śmierci naszej Mamy razem z bratem przejęliśmy na kilka lat główną opiekę nad starzejącymi się Dziadkami? Żyłam, reagowałam, byłam w tej historii. A co miałam zrobić, gdy w pewien mroźny poniedziałek, w lutym 2014 roku odebrałam telefon od brata z krótką informacją: "Ojciec nie żyje"? Dwa lata zajmowaliśmy się jego sprawami, zamykaniem życia naszych rodziców. Dwa lata. Ja, mąż, brat, żona brata. A w tym czasie nasi przyjaciele podróżowali po świecie, chodzili do teatru i na koncerty; awansowali w pracy; we względnym spokoju wychowywali swoje dzieci. Żyłam, reagowałam, byłam w tej historii. A co miałam zrobić, kiedy w międzyczasie okazało się, że mój Starszy ma zespół Aspergera, potrzebuje trzech ton wsparcia, pięciu ton czasu i terapii, ośmiu ton miłości? A przecież miałam jeszcze Młodszego, wtedy całkiem malutkiego. Żyłam, reagowałam, byłam w tej historii. A co miałam zrobić, jeżeli obok tego mieliśmy problemy jak wszyscy, z pracą, kredytem frankowym, nieuczciwym deweloperem, chorobami w rodzinie czy nieżyczliwymi ludźmi? Żyłam, reagowałam, byłam w tej historii. A co miałam zrobić, jak w minione lato zachorowała moja ukochana Ciocia, dla której byłam jak córka. Całe lato walczyliśmy o jej zdrowie, by we wrześniu zorganizować szósty z kolei pogrzeb. Żyłam, reagowałam, byłam w tej historii. Czy ja się wtedy nażywałam? Mało. Po trochu. Okruchami. Na #nażyćsię zostawały mi resztki sił, choć bardzo chciałam by było inaczej. Gdy szarpałam się z życiem, na moje #nażyćsię wyszarpywałam tylko skrawki tego, czego potrzebowałam i nie miałam szans się nimi nasycić. Jeśli nażywałam się, to robiłam to bardzo nieśmiało. Bardzo nieświadomie. Bardzo niepewnie. Ciągle wątpiąc, czy mogę i czy wypada. Częściej czułam, że dryfuję po wzburzonym oceanie zwanym życiem, ledwo utrzymując się na powierzchni albo tuż pod nią biorąc głębsze wdechy, by przetrwać, choć jednocześnie moje dzikie serce wyrywało się do dalekich podróży. To był taki czas. Ale jednak się nażywałam, bo byłam, czułam. Przeżywałam życie w miarę świadomie i zgodnie ze swoimi wartościami: miłością, empatią (coraz odważniej skierowaną do siebie) odwagą, tęskniąc za czwartą dla mnie wartością – zabawą. A jeżeli nawet wtedy nie nażywałam się tak, jak to opisuję w tej książce, to jednak żyłam. Żyłam bardzo sensownym życiem, choć momentami ciężkim, przytłaczającym. Poznawałam życie od jego mroczniejszej strony. Może ból rozczarowań i strat za mocno mnie dotykał. Może oddawałam temu bólowi całą siebie. Ale może nie potrafiłam inaczej. Ale nie mogę podzielić mojego życia na dwa rozdziały: gorsze PRZED i lepsze PO tym, jak zapragnęłam się #nażyćsię. Moje życie jest pełnią. Bez tego PRZED nie byłoby PO. PRZED i PO się uzupełniają, wspierają, wzmacniają. To, co było PRZED, wzbudziło mój apetyt na PO i dzięki temu umiem dziś doceniać każdy moment. Mrok tego, co było PRZED, sprawił, że to, co dzieje się PO, co się dzieje TERAZ błyszczy niesamowitym światłem. Nie chcę budować mojego #nażyćsię na poczuciu winy za tamten czas. I tego samego nie chcę dla ciebie, jeżeli twoja historia jest choć trochę podobna do mojej. A może była trudniejsza. Nie dam sobie wmówić, że zmarnowałam życie. Ty też nie wmawiaj sobie tego. Wybieram budowanie na współczuciu dla siebie i tych, którzy wtedy mi towarzyszyli i którym ja towarzyszyłam. Nie daj sobie wmówić, droga kobieto, że oddając siebie innym, popełniasz błąd i będziesz się palić w nażyciowym piekle. Takie piekło nie istnieje, zapewniam cię. Nie wmawiaj sobie, że zmarnowałaś życie, że straciłaś tyle miesięcy czy lat. Wdech, współczucie, wydech. Połóż sobie rękę na sercu, zamknij oczy i powiedz do siebie z czułością: Tak miało być. Co miałam zrobić? Może musiałam? Może wtedy nie umiałam wybrać inaczej? Albo wybierałam najlepiej. To było moje życie. Wtedy takie było. Ale to, co będzie, zależy ode mnie. I spróbuję, i obiecuję sobie wykorzystać każdy kolejny dzień najlepiej jak potrafię. Na moje #nażyćsię. Streściłam ci kawałek mojego życia też po to, by powiedzieć o moim marzeniu – marzy mi się, byśmy uważniły życie. Życie takie, jakie ono jest naprawdę. Od strony kuchni, pokoju dziecięcego, szkolnego korytarza, przychodni pediatrycznej, oddziału szpitalnego czy hospicjum. Czasem nasze #nażyćsię to po prostu obecność w tym życiu i świadome przeżywanie go w pełni. Nic więcej i tylko tyle. To i tak cholernie trudne. To wstawanie w nocy do dziecka, to pranie ósmego kompletu pościeli po jelitówce przedszkolaka, to rozstrzyganie kłótni o Lego czy Xboxa, to rozmowy z tatą o badaniach kontrolnych, to podróż z kuzynką po wyniki jej biopsji piersi, to kolejny nieudany zabieg inseminacji, to opieka nad umierającym teściem. Uważnijmy życie. Nadajmy mu w końcu wartość. Umówmy się, proszę, na to, że #nażyćsię to TEŻ trudne, smutne, paraliżujące, przytłaczające momenty. Nie będziemy się nażywać, jeżeli będziemy uciekać od życia, pomijać te najtrudniejsze jego rozdziały. Nie mierzmy nażywania tylko liczbą lajków, wysokością wystawianych faktur, metrażem mieszkania czy ceną nowej bluzki. Esencja #nażyćsię z tym wszystkim ma niewiele wspólnego. #nażyćsię to nasze życie przeżyte świadomie, zgodnie z naszymi wartościami, czasem z dławiącym bólem obok serca. #nażyćsię to oddanie temu, co jest dla nas ważne, ale ze współczuciem dla siebie. Przeżycie, ale nie z zamkniętymi oczami, z zaciśniętymi zębami, ale świadomie czując, doświadczając tego, co przynosi nam życie, takie, jakie ono jest. Zobacz też: Po co kobietom menopauza? Babcie są idealnymi allorodzicami i "skarbnicami" wiedzy "Żyjemy w czasach epidemii samotności. Stajemy się niewolnikami ery technologicznej". Fragment książki "Przynależność" Kiedy autyzm i ADHD to nie przeszkoda, a supermoc. Fragment książki "Jak działają ludzie" Kategoria: Średniowiecze Data publikacji: Autor: Przy tekście pracowali także: Maria Procner (redaktor) Maria Procner (fotoedytor) Horror? Mało powiedziane! Połamane kości czaszki, krwotoki, sepsa, a nawet śmierć – tak często kończyły się wizyty u średniowiecznych „dentystów”. Trudno się dziwić, że ówcześni ludzie omijali specjalistów od zębów szerokim łukiem... Ogłuszający dźwięk trąbki wzywa gawiedź, by zebrała się na rynku pod sceną. Siedząca na podwyższeniu gadająca małpa uważnie przygląda się spod parasola tłumowi, podczas gdy żongler wykonuje różne sztuczki, wygłaszając przy tym sprośne żarty, by rozgrzać publiczność. Po chwili żongler kończy występ, muzyka cichnie i na scenę wypada imponująca postać mężczyzny odzianego w kosztowną tunikę. Na głowie ma okazały kapelusz ozdobiony piórami, a na piersi połyskuje naszyjnik z ludzkich zębów. Jego chełpliwa oracja wkrótce przyciąga na scenę początkowo oporną ofiarę bólu zęba. Po kilku chwilach jest już po wszystkim: dokuczliwy ząb zostaje wyrwany szybko i bezboleśnie. Ochotnik spogląda w osłupieniu na swojego wybawcę, który ku uciesze publiki unosi ząb wysoko w górę. W tym momencie w kierunku sceny ruszają inni nieszczęśnicy cierpiący z powodu podobnych dolegliwości, by oddać się w ręce wyrwizęba. Jest jednak mało prawdopodobne, by wszyscy czekający w ogonku na swoją kolej doświadczyli równie bezbolesnej ekstrakcji, jak wspólnik domorosłego dentysty, który właśnie sugestywnie odegrał scenę wyrwania zęba. Huk rogu i dudnienie bębnów skutecznie zagłuszają krzyki pacjentów. Nim sepsa zaatakuje organizm lub inne groźne dla życia komplikacje wynikłe z braku kompetencji oszusta dadzą znać o sobie, jego już dawno nie będzie w miasteczku. Tak właśnie wyglądała wizyta u dentysty w czasach średniowiecza. Czytaj też: Chirurg z horroru, czyli najlepszy lekarz średniowiecza. Jak leczono w czasach, gdy lekarstwo było gorsze od choroby? Krwotoki i inne „nieprzyjemne wypadki” Oczywiście istniały inne możliwości. Osoba z bólem zęba mogła skorzystać z usług balwierza, który dokonywał ekstrakcji lub wykonywał alternatywny, mniej inwazyjny zabieg, jakim było puszczenie krwi. Mogła też wybrać któryś z wachlarza całkowicie bezużytecznych eliksirów sprzedawanych jako remedia o natychmiastowym działaniu na wszelkiego rodzaju dentystyczne dolegliwości. Niestety, renomowani medycy, którzy dorywczo parali się stomatologią w starożytnym Rzymie, opuścili pole walki wraz z upadkiem imperium, zostawiając sztukę leczenia zębów niedouczonym ignorantom, konowałom i szarlatanom. Collection gallery/CC BY Wizytę u rwacza zębów traktowano jako ostateczność Niechęć lekarzy do praktykowania dentystyki wydaje się zrozumiała, bowiem możliwości, jakie dawała ówczesna medycyna, zarówno w kwestii uśmierzania bólu zęba, jak i leczenia jego przyczyn, były ograniczone. Pomimo mądrości głoszonych przez Hippokratesa i jemu współczesnych dbanie o dobrostan jamy ustnej było postrzegane jako zajęcie poniżej godności przez profesjonalnych medyków świata antycznego i to przekonanie pokutowało przez całe średniowiecze. Jeszcze w XVI wieku szwajcarski profesor medycyny Theodor Zwinger odradzał lekarzom przeprowadzanie ekstrakcji, twierdząc, że najlepiej zostawić to cyrulikom i innym znachorom, gdyż podczas zabiegu często dochodzi do „nieprzyjemnych wypadków”, których rezultatem są połamane kości szczęki, poranione dziąsła i poważne krwotoki. Przeszło sto lat później słynny holenderski lekarz Kornelis van Solingen także wyrażał się z pogardą o operacjach dentystycznych. Zobacz również:Lekarstwo idealne, czyli o dobroczynnych właściwościach zwłok skazańcówNajstarsza miętówka na świecie, czyli tysiące lat walki z nieświeżym oddechemSmród, brud i ubóstwo? Bynajmniej! Średniowiecze wcale (aż tak) nie śmierdziało Leki ze średniowiecznej apteki Tak jak lekarze mieli dobry powód, by odwrócić się od stomatologii, tak i zwykłym obywatelom nie brakowało powodów ku temu, by trzymać się jak najdalej od rwaczy zębów i ich kolegów po fachu. Ze względu na ból i wysoki poziom ryzyka wykonywanych przez nich zabiegów postrzegano ich wyłącznie jako ostatnią deskę ratunku. Ludzie robili wszystko, żeby uniknąć wizyty u tych pseudodentystów. W desperacji sięgali po całkiem nieskuteczne albo wręcz niebezpieczne mikstury, tynktury i balsamy, co znacznie przyczyniło się do rozkwitu rynku farmakologicznego. Symbolem tej prosperity było otwarcie w Anglii pierwszej apteki w 1345 roku. Trudno się nie zastanawiać, jak wyglądało to wydarzenie w czasach, gdy system medialny nie był jeszcze tak rozwinięty jak dziś. Przypuszczalnie na liście leków dostępnych w aptece znajdowały się środki przeciwbólowe na wszelkie dolegliwości dentystyczne. W dziale poświęconym robakowi zębowemu można było zapewne nabyć typowe średniowieczne medykamenty: miód, gorzkie zioła, mirrę, aloes, kolokwintę oraz kwasy takie jak sok żołądkowy świni. Dowiedz się więcej: Jak katować, a potem… leczyć? Średniowieczna rehabilitacja po wizycie w sali tortur Walka z robakiem zębowym Trzynastowieczny manuskrypt Leechdoms, Wortcunning and Starcraft [Medycyna, naturalne remedia i astrologia – przybliżone tłumaczenie tytułu] zawiera wiele wzmianek dotyczących chorób jamy ustnej oraz zbiór ludowych środków leczniczych stosowanych do walki z bólem zęba, w których wyraźnie pobrzmiewają echa błędnych informacji utrwalanych przez ówczesnych chirurgów szarlatanów. Aby pozbyć się robaka zębowego, należy wziąć równą miarę nasion lulka czarnego, mąki z żołędzi oraz wosku, zmieszać wszystkie składniki, zrobić z nich świecę, podpalić ją i dymem okadzić wnętrze ust, następnie czarny materiał podłożyć i czekać, aż robaki zaczną nań wypadać. publiczna Tureckie wyobrażenie robaka zębowego. Aby pozbyć się bólu zęba drążonego przez robaka, należy wziąć ostrokrzew, trzebuchę oraz szałwię lekarską, ugotować je w wodzie, przelać wywar do misy, następnie się nad nią nachylić i zacząć ziewać. Wówczas robaki wypadną do naczynia. Aby pozbyć się bólu zęba, należy zetrzeć korę z drzewa cierniowego i leszczyny, wykonać nacięcie na zewnętrznej ścianie zęba i regularnie posypywać je proszkiem. Na ból górnego zęba weź liście łozy, zwiń je i wyciśnij ich sok prosto na nos. Na ból dolnego nacinaj dziąsła ostrym narzędziem, aż zaczną krwawić. Na wypadek gdyby zęba nie dało się uratować, twórca manuskryptu zamieścił także przepis na bezbolesną ekstrakcję: Weź kilka traszek, przez niektórych zwanych jaszczurkami, oraz garść tych paskudnych chrząszczy, na które latem można natknąć się pośród paproci. Upraż je w żelaznym kotle, a następnie sporządź z nich proszek. Zwilż palec wskazujący prawej ręki, zanurz w proszku, a następnie wsmaruj go w ząb. Powtarzaj tę czynność wielokrotnie, powstrzymując się przy tym od plucia, dopóki ząb bezboleśnie nie wypadnie. Skuteczność niniejszej metody została potwierdzona. Przeciwbólowe łajno W piętnastowiecznej „księdze pijawek”, podręczniku instruktażowym hirudoterapii, znajdziemy opisy podobnych kuracji. Jedna z nich ma stanowić remedium „na ból dziurawego zęba”: Weź krucze łajno i zabarwiwszy je sokiem z bertramu, tak by chory nie rozpoznał, co to takiego, umieść je w dziurawym zębie. Wówczas, jak wieść niesie, owo łajno rozsadzi ząb od środka, ból przeminie i ząb wypadnie. Jeżeli żadna z powyższych metod nie pomogła, pozostawała jeszcze cała masa dalekich od ekstrakcji zabiegów, takich jak puszczanie krwi, leczenie pijawkami, przypiekanie skóry, lewatywy, stawianie baniek, wkładanie ząbków czosnku do uszu, kauteryzacja nerwów wewnątrz zęba za pomocą rozgrzanego żelaza lub silnego kwasu. Jeśli już ktoś się decydował na wizytę u rwacza, najpewniej cierpiał straszliwe katusze, a jego ząb był widać w takim stanie, że nadawał się tylko do usunięcia. Natomiast to, czy pacjent pozbędzie się właściwego zęba i czy w ogóle przeżyje, pozostawało kwestią otwartą (…). Zobacz też: Odchody ukochanej na złamane serce, przypalanie żelazem przeciw melancholii. Najgłupsze lekarstwa w dziejach medycyny Objazdowi rwacze zębów Wiele wskazuje na to, że najostrzej krytykowani medycy, czyli rwacze zębów, spotykali się z wrogością, która przebija nawet z licznych synonimów ich profesji. Do najczęściej stosowanych zaliczały się określenia takie jak szarlatan, znachor, oszust, hochsztapler, saltimbanco, pozorant i fałszywy medyk, przewijające się przez wieki historii stomatologii (…). Mianem szarlatana początkowo określano rwacza zębów, który wykonywał zabiegi, siedząc okrakiem na grzbiecie konia – tę ekscentryczną, a zarazem niebezpieczną sztukę praktykowano w Anglii i we Włoszech. Później zaczęto w ten sposób mówić na wędrownych znachorów zabawiających zgromadzoną pod sceną publiczność, w tym potencjalnych pacjentów, opowieściami, sztukami magicznymi i żonglerką przed przystąpieniem do pracy (…). publiczna Nie wszystkim pacjentom rwaczy zębów było dane przeżyć. Znakiem rozpoznawczym objazdowego rwacza zębów była chorągiew lub parasolka, z której, jak podaje część źródeł, zwisał niewielkich rozmiarów aligator (rzekomo fragment ogona owego gada służył do tamowania krwi płynącej z pustego zębodołu po przeprowadzeniu ekstrakcji). Spiczasty kapelusz z widocznymi atrybutami świętej Apolonii, patronki dentystów i wszystkich cierpiących na ból zęba, oraz naszyjnik z ludzkich zębów również stanowiły nieodłączny element rynsztunku. Swój fach, czy raczej hochsztaplerkę, uprawiali pod gołym niebem, gdyż potrzebowali do tego światła. Równie istotną rolę odgrywał tłum: z jednej strony oznaczał większą pulę potencjalnych pacjentów, z drugiej liczna widownia jeszcze bardziej podgrzewała atmosferę, co samo w sobie było dobre dla interesu. Jarmarki, targi i bazary stanowiły idealną scenerię dla ich pokazów o teatralnym wręcz charakterze, podczas których przede wszystkim zapewniali ludziom rozrywkę. (…) Nie wszyscy praktykujący sztukę wyrywania zębów byli oszustami i złodziejami. Niektórym po prostu brakowało kompetencji. Ale nawet jeśli wykazywali talent i biegłość w tej profesji, przy braku dostępnych dziś narzędzi i środków przeciwbólowych każdy zabieg stomatologiczny, niezależnie od poziomu kompetencji przeprowadzającej go osoby, musiał być przerażającym doświadczeniem. Źródło: Tekst stanowi fragment książki Jamesa Wynbrandta Bolesna historia stomatologii, albo płacz i zgrzytanie zębów od starożytności po czasy współczesne, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Marginesy. Zobacz również JAK BARDZO SIĘ BOISZ ? Strach to nasz podstawowy mechanizm obronny przed niebezpieczeństwem. Działa dość prosto: widzisz lwa na wolności, dostajesz sygnał o niebezpieczeństwie, który odczuwasz jako strach. Boisz się o swoje życie i reagujesz mechanizmem walcz, uciekaj albo udawaj trupa. Dobry system na przetrwanie gatunku wypracowany tysiące lat temu. To ma po prostu sens. Co jednak jeżeli boisz się przemawiać publicznie? …iść na rozmowę kwalifikacyjną? …wystartować w zawodach sportowych? …podejść do dziewczyny? …zaufać mężczyźnie ? Często w takich sytuacjach czujemy strach, ale realnego niebezpieczeństwa i zagrożenia naszego życia przecież nie ma więc przed czym tu uciekać i przed czym się bronić ? Każdy strach występujący bez realnego zagrożenia naszego życia to iluzja. To nic innego jak historia w naszej głowie, produkt naszych myśli na nasz własny temat. Problem tkwi w tym, że mózg nie jest w stanie odróżnić tego co realne od iluzji, czego efektem jest fakt, iż ten sam mechanizm, który ratuje nam życie w przypadku realnego niebezpieczeństwa, zabiera nam wolność w przypadku iluzji niebezpieczeństwa, którą mamy w głowie. Problem pogłębia się, gdy dołożymy do tego fakt, iż bardzo często nawet nie wiemy czego i dlaczego się boimy, bo leży to ukryte głęboko w naszej podświadomości, a jak pisał Carl Gustaw Jung : „Dopóki nie uczynisz nieświadomego – świadomym będzie ono kierowało twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem.” I tak oto wszystko to, czego się boimy bezpośrednio i bardzo skutecznie kieruje naszym życiem czy tego chcemy, czy nie i czy o tym wiemy, czy nie! Jest to mechanizm niezwykle skuteczny bo zaprogramowany, by chronić nasze życie, a wiadomo przecież, że jak wyjdziesz na scenę, to je stracisz, jak pójdziesz na rozmowę kwalifikacyjną, to cię mogą zastrzelić, a jak zaufasz mężczyźnie, to on Cię zagryzie jak lew gazelę hahahahah 🙂 Więc na wszelki wypadek warto od takich rzeczy uciekać 🙂 Dla przykładu: strach przed związkiem ma podobną strukturę, co lęk wysokości… Nikt nie boi się pocałunków, przytulania, uczucia, że ktoś czeka właśnie na Ciebie, tak jak nikt nie boi się być na szczycie. Boimy się upadku. Boimy się samotności i odrzucenia. Tylko że upadek z dużej wysokości może faktycznie zakończyć nasze życie, ale czy znasz kogoś, kto by nie przeżył rozstania? hahahhaha serio? 🙂 Swoją drogą bojąc się odrzucenia nie wchodzimy w bliskość, a więc uciekamy od tego czego najbardziej pragniemy pozostając w samotności, której też się boimy i której nie chcemy 🙂 Takimi paranojami właśnie żyjemy i to one decydują o naszej przyszłości i wolności. Ale przecież można to zmienić! Paradoksem jest też to, że ludzie poprzez ten sam mechanizm boją się zmian… nawet na lepsze 🙂 „Lepsze piekło znane, niż niebo nieznane” Szukamy w życiu pewności, że zawsze wszystko będzie dobrze tylko po to, by nie spotkać się z własnymi lękami. To nie jest realne. Taki świat nie istnieje. Prawdą jest, że nie wszystko się uda i nie wszystko będzie dobrze, ale czy ten fakt spowoduje, że zaniechasz działania i podążania za głosem serca? Strach powstrzymuje od działania, ale to właśnie działanie uwalnia od strachu. By przezwyciężyć strach musisz go najpierw nazwać, spotkać się z nim i spojrzeć mu prosto w oczy, a to wszystko po to, byś zobaczył iluzję którą żyjesz i ją wyśmiał jak dobry dowcip 🙂 Zamień swój strach przed nieznanym w ciekawość tego, co może się wydarzyć! Cokolwiek postanowisz może Ci się nie udać, ale próbując możesz przeżyć najwspanialszą przygodę swojego życia. Czego się boisz ? Jak bardzo się boisz ? Ten kto umie pokonywać własne lęki, staje się wolnym człowiekiem. „Wszystko czego pragniesz jest po drugiej stronie strachu!” Dziś o 5:00 w Las Vegas zostało rozegrane towarzyskie spotkanie pomiędzy Realem Madryt i FC Barceloną, w którym Robert Lewandowski zaliczył debiut w barwach Dumy Katalonii. Mecz ostatecznie zakończył się skromnym zwycięstwem 1:0 La Blaugrany. Ciekawym zbiegiem okoliczności jest to, że dokładnie 22 lata temu wydarzyła się rzecz, która wstrząsnęła piłkarskim światem: Luis Figo został zaprezentowany jako zawodnik Realu Madryt i tym samym uznany za największego zdrajcę w historii futbolu. Akcja, którą Sergio Ramos odwalił w ubiegłym roku to pikuś przy numerze, który wyciął kibicom Barcelony Potyugalczyk. O tym jak do tego doszło przeczytacie poniżej. 1995: Bądź najjaśniejszą gwiazdą złotej generacji portugalskiej piłki i podpisz kontrakty z dwoma włoskimi klubami na raz (Juventus Turyn i AC Parma). Dostań dwuletniego bana na grę w Serie A i ostatecznie idź do Barcelony. 1997: Zostań kapitanem drużyny. Brzmi dumnie. 1998: Po zdobyciu dubletu (mistrzostwo i Puchar Króla) przemaluj włosy na barwy klubowe i podczas fetowania sukcesów inkantuj piosenkę dzieciach płaczących w Madrycie, które muszą pokłonić się mistrzom (Madrid cabron, saluda campeon). Na każdym kroku podkreślaj swoje przywiązanie do klubu i niechęć do jego arcywroga, Realu Madryt. 2000: W klubie zamieszanie: po 22 latach dotychczasowy prezes Josep Lluis Nunez podaje się do dymisji. Ty zarabiasz marne 2,5 mln $ za sezon (ponoć jedna z niższych stawek w klubie), chociaż jesteś jednym z najlepszych skrzydłowych Starego Kontynentu i piłkarskim bogiem dla fanów La Blaugrany, więc chcesz podwyżkę, ale jesteś zbywany przez wszystkich. I wtedy pojawia się on, Florentino Perez, niegdyś madrycki radny i polityk, obecnie magnat branży budowlanej i piłkarski no-name, który chce zostać prezesem Realu Madryt. Nie mniej jesteś po wyczerpującym EURO i nie masz czasu na pierdoły, więc jedziesz na wakacje, a wszystkim ma zająć się twój agent, José Veiga. Akcja nabiera tempa: 1 lipca: Twój agent podpisuje cyrograf. Oto jego warunki: od ręki dostajesz 400 mln peset (1,6 mln £, 1,7 mln €, 2 mln $), jeśli Perez zostanie prezesem Realu podpiszesz kontrakt z Madryckim 6-letni klubem i podwyżkę (5-6 mln $ za sezon), jeśli Perez zostanie prezesem Realu i nie będzie chciał cię na Santiago Bernabeu dostaniesz 25 mln $ odszkodowania, jeśli Perez zostanie prezesem Realu i nie podpiszesz kontraktu z "Królewskimi" musisz zapłacić karę 5 mld peset (19 mln £, 28 mln $, 30 mln €). 5 lipca: W prasie pojawia się obietnica wyborcza Floro, że zostaniesz piłkarzem Realu albo Perez zafunduje socios "Królewskich" darmowe karnety cały następny sezon. Obecnie panujący prezes Realu, Lorenzo Sanz śmieszkuje, że następną obietnicą Floro będzie Claudia Schiffer. Ale stało się to, czego można było się spodziewać − szambo wybiło − w stolicy Katalonii szok i niedowierzanie. 9 lipca: za pośrednictwem katalońskiego dziennika Sport wszystkiemu zaprzeczasz: Chcę uspokoić kibiców Barcelony, których zawsze darzyłem i będę darzyć wielką sympatią. Chcę zapewnić fanów Barcelony, że Luis Figo, z całą pewnością pojawi się na Camp Nou 24 lipca, aby rozpocząć nowy sezon. Nie podpisałem wstępnej umowy z kandydatem na prezesa Realu Madryt. Nie. Nie jestem aż tak szalony, aby zrobić coś takiego. 16 lipca: Wybory w Madrycie. Niespodziewanie wygrywa Florentino Perez i zostaje prezesem Realu Madryt. Houston mamy problem! 23 lipca: Wybory w Barcelonie. Wygrywa Joan Gaspart i zostaje prezesem FC Barcelony. Chyba będzie trzeba z nim pogadać po męsku... 24 lipca: Zostajesz zaprezentowanym jako zawodnik Realu i najdroższy piłkarz w historii futbolu (10 mld peset, 38 mln £, 56 mln $, 60 mln €), Po cichu dukasz coś pod nosem, że cieszysz się z dołączenia do nowego klubu i inne kurtuazyjne farmazony. W stolicy Katalonii szok i niedowierzanie ustępuje miejsca dzikiej wściekłości. *** Przejście Figo z Barcy do Realu było czymś niewyobrażalnym. To jakby prezes partii rządzącej zmienił płeć i poślubił swego kota albo fanatyk Warhammera wyrzucił wszystkie "młotkowe" pody i zadeklarował, że od teraz będzie grał tylko w najlepszą grę erpgie świata − D&D. Prasa komentując twój transfer podkreśla, że reprezentowałeś resztki godności i romantyzmu, który pozostał w futbolu i padłeś ostatnią ofiarą piłkarskiej zachłanności lub że musiałeś się nauczyć od innych zawodników i agentów, że świat, w którym żyjesz pozwala szukać zysków, gardząc wartościami i moralnością. Kibice Barcelony byli mniej powściągliwi: zdrajca, Judasz, sprzedawczyk, kłamca to najbardziej cywilizowane epitety, które padają pod twoim adresem. *** Październik 2000: Wracasz na stare śmieci, by rozegrać ligowe El Clasico. W jednej z katalońskich gazet pojawia się twoja morda na plakacie przedstawiającym banknot o nominale 10 mld peset. Za każdym razem gdy jesteś przy piłce towarzyszą ci niemiłosierne gwizdy, a z trybun lecą puszki po piwie, zapalniczki i inne śmieci, więc boisz się wykonywać kornery. Hałas jak przy starcie Boeinga. Barca wygrywa 2:0, a ty dostajesz żółtą kartkę. Listopad 2002: Kolejne twoje El Clasico na Camp Nou. Tym razem zbierasz się na odwagę i podchodzisz do rożnych, ale atmosfera jest równie gorąca jak poprzednio. W pewnym momencie arbiter musi przerwać spotkanie, a w narożniku boiska pojawia się świński łeb. Ale tym razem poszło lepiej – bezbramkowy padł bezbramkowy remis. *** Barca źle zainwestowała uzyskane pieniądze. Zawodnicy sprowadzeni na miejsce portugalskiego skrzydłowego, delikatnie mówiąc, zawiedli i klub zaliczył kilka bolesnych wpadek. Ostatecznie Gaspart w 2003 roku podał się do dymisji i dopiero Joan Laporta (nowy prezes), Frank Rijkaard (nowy trener) i Ronaldinho (nowa gwiazda) zdołali postawić klub na nogi *** Nienawiść do Figo wśród kibiców Barcy jest żywa do dziś. W 2015 roku Portugalczyk miał zagrać w meczu legend Barcelony i Juventusu zaplanowanym przed finałem Ligi Mistrzów, jednak ostatecznie, wobec sprzeciwu katalońskiego klubu, anulowano jego zaproszenie. Natomiast podczas ubiegłorocznego El Clascio weteranów Realu i Barcy, który został zorganizowany w Izraelu nadal było słychać gwizdy fanów La Blaugrany gdy był przy piłce. *** Ponoć Figo rozpaczliwie chciał pozostać w stolicy Katalonii i wręcz błagał nowego sternika La Blaugrany o pomoc. Jednak świeżo upieczony prezes Barcy za nic w świecie nie zamierzał wykładać na to klubowych pieniędzy. Plan był taki, żeby sprawę umowy wstępnej skierować do sądu, bo miała być ona obarczona nieskutecznością (taka umowa warunkowa miała być niezgodna z prawem), ale koszty sprawy i ewentualnego odszkodowania dla Pereza (które pewnie byłoby znacznie niższe niż wynikałoby to z umowy) Portugalczyk miał pokryć z własnej kieszeni, na co piłkarz nie chciał się zgodzić. Z kolei sam zawodnik po latach stanowczo zaprzeczył, że coś takiego miało miejsce, a decyzję o przeprowadzce do Madrytu podjął samodzielnie i było ona motywowana poczuciem niedoceniania przez działaczy Barcelony ($$$). Ponadto podkreślał, że nie podpisywał żadnej umowy wstępnej z Perezem i jak już to było porozumienie pomiędzy jego agentem (działającym bez jego pisemnej zgody) i Floro. W każdym razie nie żałował tego ruchu, chociaż zupełnie zmienił jego dotychczasowe życie. *** Szanse na wygranie wyborów przez Florentino Pereza wydawały się znikome. Jego rywal, Lorenzo Sanz, który został sternikiem w 1995 roku klubu, zbudował zespół, który po 32 latach (1966-1998) w końcu zdołał sięgnąć po Puchar Europy (wygrać Ligę Mistrzów) i powtórzyć ten sukces dwa lata później. Zresztą do wyborów nie musiało wcale dojść latem 2000 roku, ponieważ jego mandat był ważny do października 2001 roku. Ale widocznie Sanz chciał wykorzystać triumf w Lidze Mistrzów do łatwego przedłużenia swojego panowania i możliwości celebrowania setnych urodzin klubu (2002) w roli prezesa. A wyszło mu jak pewnej partii przedterminowe wybory parlamentarne w 2007 roku. *** Florentino Perez mimo tego, że miał niewiele czasu na prowadzenie kampanii (decyzja o przyspieszonych wyborach zapadła tuż po wygranym finale LM, pod koniec maja), ale rozegrał ją po mistrzowsku − celnie punktował takie kwestie jak nieudolność zarządu i rosnące zadłużenie klubu, wykorzystał też zamieszanie w stolicy Katalonii i niezadowolenie Figo z warunków kontraktu, a także marzenia kibiców chcących za jednym zamachem pozyskać gwiazdę i upokorzyć odwiecznego rywala. Poza tym Lorenzo Sanz był zbyt pewny siebie i nie docenił jego możliwości. *** Jak na ironię losu pomogło mu to, że nie był powiązany z futbolowym światkiem, co pozwoliło mu na negocjowanie bez żadnych konsekwencji z otoczeniem Figo, jego agentem Jose Veigą i dobrym znajomym Paulo Futre. W standardowej sytuacji klub żeby ściągnąć piłkarza musi dogadać się z jego pracodawcą i agentem. W niektórych ligach w kontraktach zawodników umieszcza się tzw. klauzulę odstępnego, tj. kwotę, którą należy zapłacić za kartę zawodniczą bez prowadzenia jakichkolwiek rozmów z jego klubem (z tego co kojarzę w Hiszpanii jest to obligatoryjne). Natomiast prowadzenie negocjacji z innym klubem podczas obowiązywania kontraktu nie jest dozwolone (wyjątkiem są zawodnicy, którzy mają na to zgodę od swojego klubu lub ich umowa niebawem wygaśnie). *** Parę dni po zaprezentowaniu Figo Perez pozbył się ulubieńca kibiców Fernando Redondo, który popierał Sanza (co ciekawe w klubie ostał się Michel Salgado, który dopiero co ożenił się z córką poprzedniego prezesa) zaczął budować galaktyczną drużynę ściągając kolejne gwiazdy: Zinedine Zidane'a (2001), Ronaldo Nazario (2002), Davida Beckhama (2003), Michaela Owena (2004), Robinho (2005). Niemniej mimo ogromnego sukcesu finansowego i marketingowego, nie poszły za tym oczekiwane sukcesy sportowe. Z każdym rokiem gwiazdy stawały się coraz bardziej rozkapryszone, co przekładało się coraz słabsze wyniki. Ostatecznie w lutym 2006 r. Florentino Perez podał się do dymisji. Ale wyciągnął właściwe wnioski i wrócił na Santiago Bernabeu trzy lata później, by przywrócić blask klubowi. *** Figo nie wypełnił swojego kontraktu z Realem do końca − klub w 2005 roku rozwiązał z nim umowę i Portugalczyk odszedł za darmo do Interu Mediolan, z którym udało się mu wywalczyć sporo trofeów. Niemniej gdyby poczekał rok z zakończeniem kariery, wówczas mógłby dopisać do swej kolekcji kolejny Puchar Europy (w sezonie 2009/10 Nerazurri sięgnęli po potrójną koronę). PS: Kaworu, dzięki za pomoc w zbieraniu materiałów. Czy wiesz, że nie ma drugiego miejsca, na które miałabyś tak duży wpływ jak na swój dom? A poczucie “domowej szczęśliwości” w dużej mierze wynika z tego czy swój dom urządzasz sama, czy robią to za Ciebie inni, albo “okoliczności”. To Ty decydujesz jak Twój dom wygląda. To Ty decydujesz jak się w nim spędza czas. To Ty decydujesz kogo do niego zapraszasz, a kogo nie. Gdybym Cię zapytała dlaczego źle się czujesz w swoim domu, pewnie znalazłabyś wiele odpowiedzi. Twoje mieszkanie być może jest za małe, albo w nieodpowiednim miejscu. Może denerwują Cię hałasy dobiegające od sąsiadów, albo z ulicy. Twoja kanapa mogłaby być wygodniejsza, modniejsza, w innym kolorze. W Twojej szafie nic już się nie mieści, a kolory ścian Cię drażnią. Ale czy to prawdziwe przyczyny czy tylko ich “fizyczne” objawy? Istnieje bowiem wyjście z każdej sytuacji. Możesz poradzić sobie z ilością rzeczy, kolorem ścian, niechcianą kanapą. Ale czy chcesz? I czy czujesz, że naprawdę decydujesz o tym jak mieszkasz (i żyjesz). Wspólnym mianownikiem większości domowych bolączek okazuje się być brak poczucia wpływu na sytuację, w której jesteśmy. Zamiast podejmować świadome decyzje, bezrefleksyjnie podążamy za tym co myślą inni, co dyktuje moda. Kierujemy się przekonaniami, które dawno straciły na ważności, albo działamy w sposób nawykowy powtarzając zachowania, które nam nie służą. Co naprawdę powoduje, że czujesz się źle w swoim domu? {1} Ulegasz wpływom innych ludzi Mieszkasz w domu, którego nie lubisz, bo dostałaś go, odziedziczyłaś i nie mimo, że nie do końca odpowiadał Twoim wyobrażeniom o miejscu idealnym, zgodziłaś się w nim zamieszkać. Żyjesz w mieście, mimo że wolałabyś wieś, albo odwrotnie. Masz duży dom, mimo że wolałabyś mieszkanie, albo odwrotnie. Wprowadziłaś się do mieszkania, które urządził ktoś inny np, zdecydowałaś się zamieszkać ze swoim partnerem. Nie podoba Ci się sposób w jaki urządzone jest mieszkanie i chętnie wprowadziłbyś kilka zmian, ale nie chcesz popsuć waszych relacji. “Nie chcesz się kłócić”, wolisz “siedzieć cicho”. Nie znasz takich sposobów komunikacji, które pomogą Ci dogadać się ze swoim narzeczonym, mężem, partnerem i sprawią, że wnętrze urządzicie razem w sposób odpowiadający Wam obojgu jako parze. Przyjmujesz niechciane prezenty np. meble, które ktoś Ci proponuje, bo kupił nowe a “te przecież jeszcze są w całkiem dobrym stanie”; Podążasz ślepo za opiniami innych osób, trendami, nowościami. Zamiast wybierać z najnowszych kolekcji to co pasuje do Twojego pomysłu na wnętrze, robisz przypadkowe zakupy, bo usłyszałaś że “w tym sezonie modne będą fiolety, albo tapeta w monstery, albo graficzne plakaty. Twoje mieszkanie urządzone jest kolekcją przypadkowych nowości, które nie pasują ani do siebie, a nie do tego kim jesteś. Pytania do Ciebie: Kto (poza Tobą) ma największy wpływ na to jak urządzone jest Twoje mieszkanie? {2} Kierujesz się nieaktualnymi przekonaniami Żyjesz w przeświadczeniu, że “ludzie w pewnym wieku powinni się wybudować”, a posiadanie domu jest naturalną koleją rzeczy. Ty ciągle mieszkasz w bloku i czujesz się z tego powodu winna. Powtarzasz potoczne przekonania dotyczące tego jak powinien wyglądać idealny dom np. “kuchnia jest sercem domu” i podążasz za nimi bezrefleksyjnie urządzając swoje własne “M”. W efekcie masz piękną kuchnię wyposażoną w najnowsze sprzęty, ale nie lubisz w niej być, bo nie potrafisz gotować, ani Cię to nie bawi. Wydaje Ci się , że “solidne meble muszą być drogie”, “meble kuchenne to tylko te zrobione na wymiar”, “jak stół to tylko dębowy”. Zawężasz sobie pole wyboru, czekasz z urządzeniem mieszkania “aż będzie Cię na to wszystko stać”, albo bierzesz kredyt, zgodnie z zasadą “zastaw się, a postaw się” i cierpisz kiedy z Twojego konta znikają środki na opłacenie kolejnej raty. Pytania do Ciebie: Jakie są Twoje przekonania dotyczące tego jak “powinno się” mieszkać i urządzać dom? Skąd one pochodzą? Czy nadal są aktualne? {3} Pielęgnujesz nieefektywne nawyki Rzeczy, z którymi boisz się uporać odkładasz na później np. dokumenty, korespondencję urzędową. W ten sposób na Twoim biurku rośnie sterta papierów i spraw do załatwienia, a tym samym chaos, który Cię nieświadomie rozprasza i tworzy bałagan. Masz w zwyczaju nie kończyć tego co zaczęłaś np. obiad kończy się dla Ciebie w momencie zakończenia posiłku, a nie wtedy kiedy naczynia wylądują w zmywarce. Zamiast odkładać rzeczy od razu na swoje miejsce gromadzisz je w innym miejscu np. ubrania układasz na fotelu w sypialni, zamiast włożyć je do kosza na pranie lub do szafy. Kupujesz przypadkowe rzeczy, aby rozładować napięcie np. po ciężkim dniu w pracy i próbujesz nimi udekorować wnętrze. Nie sprawdzasz czy ich potrzebujesz, ani czy pasują do tego co masz już w domu czy nie. Pytanie do Ciebie: Które z Twoich nawykowych sposobów działania sprawiają, że czujesz się źle w swoim domu? Który z przytoczonych przykładów najbardziej odpowiada Twojemu sposobów myślenia, albo działania? Jak duży masz wpływ na to ja mieszkasz (i żyjesz)? Co zrobisz, aby go zwiększyć i nareszcie zamieszkać po swojemu?

albo żyjesz albo się boisz